Wieczne miasto, tęsknot wiecznych i niespełnionych. W myślach ckliwie obejmowane. Tysiące, nieskończenie wiele razy na jawie śnione. Ale nigdy na oczy żywe i w świetle dnia nie ujrzane. O Tęsknoto, gdzie kres, gdzie upojenie! Daremne me pytanie i trud wielki. O Tęsknoto Wielka , zapachu dnia bliskiego. O Przenajświętsza, pośród wszystkich, pierwsza, gwiazdo północna, odwieczna Droga-Cel, nizmiennie, zawsze Tam i nigdy nigdzie indziej. Tęskonoto tęsknot nienarodzonych i nigdy nawet szeptem słowa nieporuszonych. Wołam do Ciebie, ja, mały, pełen sprzeczności i poczucia niegodności Ciebie, wędrowiec. Czy miłe jest Ci me wołanie? Ty, w której początek-koniec są nierozłączne, jak od dnia noc, jak od wschodu zachód, jak od wdechu wydech, jak od życia śmierć. Ty, która w wiecznym Zawsze schronienie swe znalazłaś. Ty, która jasnością dnia wiecznego spełnieniem jesteś dla każdego jednego łaknącego, lecz nie znalazł się ktoś, który by choćby z oddali Ciebie ujrzał i rozkoszy Twej posmakował. Ty jesteś dla oczu niczyich. Ty jesteś niczyja, pradawna Tęsknota. Tęsknoto Buddów wszystkich czasów. I oni też Cię śnili, długo i nieprzerwanie, nim się przebudzili. Nim ich oczy pełne były światła. Nim dokonali skoku, doprawdy to był jeden krok, i przebyli przez kraine, której nie ma. Śmiali się długo i stwierdzali jeden po drugim, "dotrzeć tam niepodobna, jak to mialoby być, by przeprawić się przez rzekę, której nie ma, i po co do tego budować mosty? I jaką to łodzią czy wozem udać sie w tą podróż? Ha Ha"
Sunday, September 10, 2006
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment