mam ochotę pisać słowa nagie, słowa długie i zrozumiale i zrozumiałe. Co jak dzień w dniu i noc pośród nocy samo prze się rozumie. Ale po co wtedy pisać, skoro i tak wszyscy rozumieją co dniem i co z nocą. A może lepiej pozostać na granicy cienia? Jak za dnia nie-dzień i w nocy nie-noc. Rysować tylko kontury, zarysy znaczeń a problem reszty pozostawić zdolnością odbiorcy. Po co to gadanie? I po co tyle tego?
Przecież i tak każdy z nas ma swojego Anioła Stróża, który w razie potrzeby pospieszy z wyjaśnieniem. I rozgraniczy czarne od białego. Po krótkiej chwili namysłu, nie jestem już taki pewien, czy ten anioł podoła temu zadaniu. Jak wieść niesie, są i takie pośród nich, które rzeczy nieco inaczej widza. Tak wiec, nie ma co ich mieszać do tego sporu o słowa.
A może jednak jest wyjście z tej całej gmatwaniny znaczeń i pól semantycznych. Pozwolić sobie na liberalizm i szerokie horyzontu brzegi. Powiedzieć, a jakżeby inaczej, że tam gdzie czarne białe a białe czarne. Jak za dnia noc i pośród nocy dzień. No ale w końcu końców to i tak wszystko w jakimś relatywizmie da się zamknąć. No bo jak za dnia ciemnia i jak w nocy luna świetlista. Tak wiec, niema co się za bardzo podniecać, różnorodnościami, tylko je lepiej smakować w pełnym znaczeniu tego słowa (!)
Jak za dnia czarna dziura i w noc świetlisty obłok
Jak za dnia dzień i w nocy noc
Jak za dnia nie-dzień i w nocy nie-noc
Jak za dnia noc i pośród nocy dzień
Jak nie-za-dnia dzień i pośród nie-nocy noc